Niebieskie Migdały

Książki młodzieżowe i fantastyka. Amatorski blog czytelniczy, założony na próbę :)

Atrofia - Lauren DeStefano

Atrofia - Lauren DeStefano

Na Atrofię autorstwa Lauren DeStefano miałam chrapkę już od dawna. Wiele pozytywnych recenzji nastawiało optymistycznie, przyznaję, że trochę dałam się też skusić pięknej okładce. Ostatnio bardzo chętnie sięgam po młodzieżowe antyutopie, uznałam więc, iż to właściwy moment, aby sprawdzić, co tak zachwyciło czytelników w Atrofii. Czytałam, szukałam... i nie znalazłam.

 

Opowieść rozgrywa się w przyszłości, kiedy to w wyniku działania groźnego wirusa długość życia skróciła się dla mężczyzn do 25, a dla kobiet do 20 lat. Efektami chęci przedłużenia całej rasy ludzkiej i poszczególnych rodów są powszechne przyzwolenie na poligamię oraz nielegalny, ale będący już plagą handel młodymi kobietami. Główna bohaterka, Rhine, zostaje porwana przez „kolekcjonerów” i wraz z dwiema innymi dziewczynami – Jenną i Cecily – sprzedana i wydana za mąż za Lindena Ashby'ego, młodego bogatego architekta. Musi odnaleźć się w nowym domu, w którym żyje jak ptaszek w złotej klatce – opływając w luksusy, ale nie mając wolności.

 

Ta książka ma wiele bolączek, a jedną z nich jest z pewnością świat przedstawiony. A konkretniej to, jaki ten świat nie jest. Nie jest szczegółowo przedstawiony, stwarza wrażenie słabo dopracowanego, nieprzemyślanego, pełniącego jedynie rolę koniecznego tła. Nie dowiadujemy się zbyt wiele o sposobie funkcjonowania państwa, nie przedstawiono przekroju społecznego – mamy tylko migawki z życia „elit”, mgliste opisy życia warstw uboższych i delikatnie zarysowany konflikt między naukowcami dążącymi do opracowania antidotum na wirusa a przeciwnikami dalszych badań. Świat w Atrofii nie jest również przerażającą czy chociażby nieco niepokojącą wizją przyszłości – próbuje za taką uchodzić, ale zabrakło mi tutaj przysłowiowego „pazura” - wszystko wydaje się ugrzecznione, uładzone, śmiertelny wirus i kwitnący handel ludźmi mają zapewne ściskać za gardło, jednak coś poszło nie tak – może to ja jestem nieczuła, ale jeśli tylko takie pojedyncze elementy robią za „stracha na wróble”, to mnie to nie przekonuje. Bo rzeczywistość antyutopijna, aby wywoływać niepokój lub poczucie dyskomfortu związane z uświadomieniem sobie pewnych niewygodnych prawd o naturze ludzkiej, musi grać jako całość, a nie tylko zlepek kilku elementów. Tu nie zagrała.

 

Kolejną wielką bolączką debiutu Lauren DeStefano jest – nazwijmy go tak roboczo – trójkąt romantyczny. Trójkąt, w którym obaj męscy bohaterowie są mdłymi, nudnymi i płaskimi postaciami, a ich uczucia do głównej bohaterki są w równym stopniu niewiarygodne. Nieodwzajemnione uczucie Lindena do Rhine jest niezwykle płytkie – on właściwie wcale jej nie zna, nie próbuje też bliżej poznać. Wielkie uczucie, o którym wielokrotnie zapewnia bohaterkę (i w które, o dziwo, sam zdaje się wierzyć) to tak naprawdę płytka fascynacja jej urodą i podobieństwem do poprzedniej żony, Rose. Sama postać Lindena to zwykłe „ciepłe kluchy” - chłopak jest tylko pozbawioną charakteru i inteligencji marionetką w rękach ojca, mistrza Vaugha. Z kolei Rhine i Gabriel, jeden ze służących, (tak samo nieciekawy jak Linden) właściwie nie mieli kiedy się w sobie zakochać – w ich wypadku wątek romantyczny pojawia się ni stąd ni zowąd, ot, w pewnym momencie okazuje się, że się kochają – ale jak się w sobie zakochali? Tego już nie wiadomo. Przez te czynniki wątek uczuciowy nie wzbudza w czytelniku żadnych emocji – no, może poza znużeniem.

 

Lindenowi i Gabrielowi brakuje charakteru – ale nie są w tym osamotnieni. Przez karty książki przewija się parę postaci drugo- i trzecioplanowych, jednak o większości można co najwyżej powiedzieć, że... są. Przedstawione zostały albo bardzo pobieżnie - służba w domu Lindena - albo w sposób stereotypowy - Mistrz Vaugh jako pełniący rolę czarnego charakteru naukowiec bez skrupułów wzbudza antypatię, ale zabrakło w jego kreacji jakichś cech wskazujących na to, że nie jest tylko bezrefleksyjnie przerysowanym schematem (mało to złych, manipulujących innymi szalonych naukowców?). Zalążkiem interesującej postaci była Rose, jednak zanim pozwolono tej postaci naprawdę się rozwinąć, już musieliśmy ją pożegnać.

 

Na tle słabo zarysowanych postaci i nieinteresujących relacji pomiędzy nimi pozytywnie wyróżniają się sylwetki dwóch „siostrzanych żon” Rhine – Jenny i Cecily – oraz relacje między trzema małżonkami Lindena. W trakcie akcji powieści wywiązuje się między nimi nić porozumienia, ciekawie wygląda również zderzenie zupełnie odmiennych podejść bohaterek do sytuacji, w której się znalazły. Dla 13-letniej, wychowanej w domu dziecka Cecily, nieco jeszcze dziecinnej i naiwnej, małżeństwo z przystojnym bogatym młodzieńcem jest spełnieniem marzeń. Zachłyśnięta luksusem, z jakim nie miała nigdy wcześniej do czynienia, w pełni akceptuje swoje nowe położenie – nawet więcej, jest nim zachwycona. 19-letnia Jenna, której nie pozostało już dużo czasu, i która cały czas opłakuje stratę bliskich, jest dużo bardziej świadoma tego, jaką ułudą jest ich nowe życie. Ta twardo stąpająca po ziemi dziewczyna nienawidzi męża, teścia i nowego domu, jednak jest również pełna żalu i rezygnacji, toteż biernie akceptuje swój los – jest świadoma, że nie może nic zmienić, więc robi dobrą minę do złej gry. Główna bohaterka, Rhine, również nie jest szczęśliwa w nowym miejscu, jednak w przeciwieństwie do Jenny nie zamierza godzić się z losem – Rhine ma do kogo wrócić, ma też jeszcze 4 lata życia przed sobą, snuje więc plany ucieczki. Wszystkie trzy dziewczęta to bohaterki wiarygodne i bardzo naturalne, a dynamika ich relacji była chyba jedynym wątkiem, który naprawdę mi się spodobał.

 

Warsztatowi autorki nie można wiele zarzucić, nie ma też za co chwalić – jest, i tyle. Nie dopatrzyłam się jakichś większych niedociągnięć w stylu pisania, choć trochę zgrzytała mi pierwszoosobowa narracja prowadzona w czasie teraźniejszym – taki styl doskonale sprawdza się w książkach przepełnionych akcją, gdzie sprawia, że jeszcze intensywniej przeżywamy wydarzenia, jednak w książce, w której niemal nic się nie dzieje – a jest nią bez wątpienia Atrofia – tylko potęguje wrażenie nudy. Jednak to moje mocno subiektywne odczucie, być może komuś innemu taki styl by nie przeszkadzał.

 

Bardzo lubię młodzieżowe antyutopie. Polubiłam je już podczas pierwszej lektury Igrzysk śmierci, to jest jakieś 4 lata temu. Ale ta sama książka, która zainteresowała mnie tym gatunkiem, postawiła również poprzeczkę dla każdej kolejnej antyutopii, po którą sięgam. A ta poprzeczka, to moje oczekiwanie, że czytana powieść czymś mnie uderzy, skłoni do refleksji nad przyszłością ludzkości lub samą ludzką naturą, albo chociaż wyda się tekstem napisanym w jakimś celu. Celu innym niż „opowiem wam fajną, lekką historyjkę dziejącą się w takiej strasznej przyszłości”. Atrofia to właśnie taka lekka książeczka – do przeczytania i zapomnienia. Niechby nawet nie miała żadnej wiadomości do czytelnika – ale wtedy musi nadrabiać wciągającą akcją i ciekawymi postaciami. Niestety, nawet tego zabrakło. Nie jest może powieścią tragiczną, ale z pewnością zabrakło polotu, oryginalności i umiejętności wzbudzania w czytelniku emocji. Ja czuję się głęboko rozczarowana – czego innego oczekuję od antyutopii, nawet jeśli to „tylko” młodzieżówka.

Wyższa magia - Kira Izmajłowa

Wyższa magia - Кира Измайлова, Kira Izmajłowa

 

Szkoła dla czarodziei to motyw już od dawna pojawiający się w powieściach z gatunku fantasy – wspomnieć można tu chociażby Czarnoksiężnika z Archipelagu - a popularności w XXI wieku przysporzyła mu bez dwóch zdań seria książek o Harrym Potterze. Tematyka magicznego systemu edukacyjnego podjęta została również w przeczytanej przeze mnie niedawno powieści Wyższa magia. Książka Kiry Izmajłowej przysporzyła mi dwóch problemów. Pierwszy dotyczył klasyfikacji gatunkowej – bo należałoby zapewne uznać ją za urban fantasy, jednak w moim odczuciu lepiej charakter książki oddawałoby zdanie, iż jest to powieść o niczym szczególnym, z pewnymi elementami urban fantasy, kryminału i romansu. Drugi problem to ocena – gdyż mimo, że jest to książka dość przeciętna, to naprawdę mi się spodobała. Z czego wynikają moje pozytywne wrażenia?

 

Główną bohaterką Wyższej magii jest Naina Jurijewna Czernowa – studentka Państwowego Uniwersytetu Magicznego (PUM), która stanowczo zbyt często wtyka nos w nie swoje sprawy. Kiedy więc dowiaduje się o tajnym dziale biblioteki, z którego korzystać mogą tylko osoby z równie tajnego 6 piętra uczelni, postanawia się tam włamać i poznać sekrety tajnego wydziału. Kiedy jej postępek zostaje wykryty, ku jej zdziwieniu nie zostaje wyrzucona z uniwersytetu, tylko przeniesiona na osławione 6 piętro, które – jak się okazuje – mieści wydział magii bojowej.

 

Należałoby zapewne wyjaśnić, czemu uznałam, iż określenie urban fantasy niekoniecznie pokazuje, czego należy się po powieści spodziewać. Otóż, mówiąc w wielkim skrócie – mało fantasy w fantasy. Początek zapowiada się obiecująco – magiczny uniwersytet, tajemny wydział, materializacja i dematerializacja przedmiotów, znikające korytarze, zaginanie przestrzeni, ogniste kule... szkoda tylko, że tego wszystkiego doświadczyć możemy jedynie przez jakąś ¼ książki – później autorka spycha warstwę fantastyczną na dalszy plan, przestaje ją traktować jako coś niezwykłego, ot, zwykła dyscyplina naukowa. Samo obdarcie magii z niezwykłości i przedstawienie badań nad nią jako niewiele różniących się od tradycyjnych badań naukowych to ciekawy koncept, mający spory potencjał, jednak trochę zgrzyta to, iż autorka najwyraźniej objęła tę koncepcję dopiero w trakcie pisania, a nie już od początku powieści.

 

Wspomniałam, że w Wyższej magii pojawia się wątek kryminalny, jednak nie jestem pewna, czy nie jest to twierdzenie na wyrost. Pojawiają się trzy mini-wątki kryminalne, które w dość zgrabny sposób łączą się ze sobą. Rozwiązania intryg są właściwie podane na tacy, i choć nie są może aż tak proste, aby domyślić się ich na samym początku, to nie ma też miejsca na zbyt długie główkowanie. Ot, takie małe urozmaicenie fabuły, w której właściwie zbyt dużo się nie dzieje. Na plus należy jednak zaliczyć Izmajłowej, że w środkowej i końcowej części powieści wykorzystuje szczegóły wspomniane mimochodem gdzieś na początku – świadczy to o dokładnym przemyśleniu i rozplanowaniu książki, przynajmniej w kontekście wstawek kryminalnych.

 

O wątku romantycznym można powiedzieć, że – paradoksalnie - równocześnie jest go dość dużo jak i naprawdę mało. Dużo, gdyż sporą część Wyższej magii autorka poświęciła na przedstawienie sylwetki pewnego bohatera, odkrywanie jego tajemnic i budowanie relacji między nim a Nainą. Mało, gdyż na dobrą sprawę, owe relacje „romantyczny” charakter mają przez znikomą część powieści. Nie ma tu miejsca na cukierkowość, na egzaltowane wyznania miłości czy też szczegółowe przedstawienie relacji bohaterów, kiedy są już w związku. Romans jest – i tyle. Autorka nie rozgrzebuje tego tematu, tylko przechodzi nad nim do porządku dziennego. Osoby stroniące od romansów nie powinny się więc książki obawiać, za to miłośnicy (czy też raczej, w większości – miłośniczki) historii miłosnych mogą mocno się zawieść. Co prawda sama należę raczej do tej drugiej grupy, ale ponieważ co za dużo to nie zdrowo, spodobało mi się takie podejście do kwestii wątku uczuciowego – zawsze to jakaś odmiana.

 

Taki a nie inny sposób przedstawienia wątku romantycznego wynikał bezpośrednio z charakteru głównej bohaterki – Naina to dziewczyna bardzo pragmatyczna, dość chłodna w sferze emocjonalnej, przez co niezdolna do zakochania się na zabój, co w pewnym momencie sama stwierdza. Nie skupia się na porywach serca (bo też jej serce, o dziwo, nie jest skore do żadnych wyskoków), tylko na nauce, karierze naukowej i sprawach codziennych. Ponieważ ambicja idzie u niej w parze z uporem i pracowitością, powoli, acz systematycznie dąży do celu. Przez kolejne karty książki nabiera też pewności siebie i dojrzewa emocjonalnie, mamy więc do czynienia z bohaterką dynamiczną, a śledzenie jej rozwoju (zarówno pod względem charakteru, osiągnięć naukowych jak i nawet wyglądu zewnętrznego) jest naprawdę interesujące.

 

Na koniec wypadało by wspomnieć również o warstwie technicznej powieści. Książka składa się z czterech części, z których każda opisuje inny okres uniwersyteckiej kariery Nainy – od studentki czwartego roku do jednej z najlepszych doktorantek. Narratorką całej powieści jest główna bohaterka, toteż oprócz akcji (której, jak już wspomniałam, nie ma zbyt dużo) mamy całkiem sporo wewnętrznych przemyśleń – na szczęście jednak, ze względu na charakter Nainy, nie są one męczące, co niestety często się zdarza, gdy narratorki są bardziej egzaltowane. Całość została okraszona również sporą dozą specyficznego (jak wnioskuję – typowo rosyjskiego) humoru – niezbyt subtelnego, ale dobrze spełniającego swoją rolę – u mnie niejednokrotnie wywołał uśmiech na twarzy, a sporadycznie nawet lekki chichot – co nie zdarza się mi zbyt często, toteż przemówiło na korzyść książki.

 

Wyższa magia to typowa powieść służąca tylko i wyłącznie rozrywce – przy czym wielbiciele wartkiej akcji nie mają tu czego szukać. Książkę można za to polecić osobom szukającym czegoś w rodzaju współczesnego odpowiednika powieści pensjonarskiej, okraszonej dodatkowo szczyptą fantastyki. Atrakcyjności historii dodaje też osadzenie akcji we współczesnej Moskwie – w zalewie książek z zachodu jest to ciekawe urozmaicenie. Mogę powiedzieć z całą pewnością, iż nie jest to moje ostatnie spotkanie z fantastyką zza wschodniej granicy – mimo, że ta konkretna powieść do genialnych czy nawet bardzo dobrych nie należy, to nieźle się przy niej bawiłam, a specyficzny klimat trafił w mój gust. Jeśli inne książki wschodnich autorów okażą się jeszcze lepsze, to chyba właśnie zyskałam nowe pole do czytelniczych odkryć – z czego bardzo się cieszę.

Numery - Rachel Ward

Numery. Czas uciekać - Rachel Ward

Zaintrygowana pomysłem z główną bohaterką znającą daty śmierci napotkanych ludzi, wypożyczyłam pierwszy tom trylogii Numery autorstwa Rachel Ward kiedy tylko zauważyłam tę książkę w bibliotece. Chociaż Numery. Czas uciekać musiała przeleżeć na półce prawie dwa tygodnie, zanim znalazłam czas na przeczytanie tej pozycji, to kiedy w końcu ów czas znalazłam, pochłonęłam książkę w zaledwie dwa dni.

Jednym z największych plusów powieści, oprócz pomysłu, jest płynna akcja. Co prawda miłośnicy filmów akcji mogą być nieco zawiedzeni debiutem pisarskim Rachel Ward, to nie można Numerom odmówić tego, iż naprawdę potrafią "wciągnąć", przez co czyta się bardzo szybko.

Niestety, nie spodobał mi się styl narracji i język. Książka została napisana w narracji 1-osobowej, śledzimy więc całą historię z perspektywy głównej bohaterki, Jem. Chociaż autorce udało się dość realistycznie wykreować psychikę tej doświadczonej przez los zbuntowanej nastolatki, to często nierozsądny i nielogiczny tok rozumowania dziewczyny potrafi zirytować i odebrać wiele przyjemność z lektury. Również stylizacja językowa, mająca oddać charakter bohaterki i jej środowiska, działała na mnie w czasie czytania w sposób odpychający - liczne wulgaryzmy może i byłyby jak najbardziej na miejscu w dialogach, jednak kiedy stosowane są również w samej narracji wydają się być przesadzone.

Numery. Czas uciekać mogę polecić osobom poszukującym ciekawej i wciągającej, choć niekoniecznie ambitnej czy zapadającej głęboko w pamięć lektury, w sam raz na urozmaicenie nudnego dnia.

 

Opinia pierwotnie opublikowana w serwisie LubimyCzytać.pl

Światła pochylenie - Laura Whitcomb

Światła pochylenie - Whitcomb Laura

Duchy. Ileż to już historii o nich powstało? Zainteresowanie tym, co dzieje się z duszą po śmierci towarzyszy ludziom już od najdawniejszych wieków. Duch to w najpowszechniejszym rozumieniu dusza błąkająca się po ziemi, najczęściej z powodu tragicznej śmierci, złych uczynków za życia bądź pozostawienia po sobie niedokończonych spraw. Do tematu duchów na różne sposoby odwoływało się już bardzo wielu literatów. Powieść Światła pochylenie jest przykładem powołania się na tę tematykę w popularnym w ostatnich latach gatunku paranormal romance. Książka jest debiutem pisarskim Amerykanki Laury Whitcomb. W jaki sposób podeszła ona do tematyki zabłąkanych dusz?

„To historia mojej podróży z powrotem do świata Żywych. W ciągu niespełna tygodnia miałam znów zamieszkać w ludzkim ciele.”*

Helen jest Światłem. Wie o sobie tylko tyle, iż umarła 130 lat temu jako młoda kobieta. Od czasu swojej śmierci, aby uniknąć swego prywatnego piekła, egzystuje na Ziemi nawiedzając kolejnych ludzi, których nazywa Gospodarzami, jednak ani Gospodarze ani inni ludzie nie potrafią jej dostrzec czy usłyszeć... do czasu. Bowiem kiedy Helen towarzyszy swojemu obecnemu Gospodarzowi w pracy w szkole, zauważa chłopaka, który z jakiegoś niezrozumiałego dla zjawy powodu widzi ją. Mało tego – James, bo tak ów chłopak ma na imię, najwyraźniej zna jakiś sposób na to, aby Helen mogła ponownie zasmakować życia w śmiertelnym ciele.

„-Może już jutro poczujesz smak jabłka...”**

Tak rozpoczyna się historia, skupiająca się wokół dwóch głównych, powiązanych ze sobą wątków. Pierwszy z nich koncentruje się na próbach Helen zyskania materialnego ciała oraz walce bohaterki z jej wewnętrznymi demonami, z tym, co tak długo trzymało ją na Ziemi jako Światło. Drugim ważnym wątkiem jest rodząca się między Helen a Jamesem więź, wynikająca z wzajemnego zrozumienia, która dość szybko (a nawet, w moim odczuciu, zbyt szybko) przeradza się w głębokie uczucie.

O tyle, o ile motyw walki z własnymi słabościami i lękami zastał bardzo zgrabnie i przekonująco poprowadzony przez autorkę, tak nie można tego samego powiedzieć o wątku romantycznym. Niestety, cały romantyzm wydaje się być z lekka wymuszony, przez co całość wypada zbyt cukierkowo. Jest to chyba największy minus powieści.

Zaskoczeniem było jednak dla mnie, iż w trakcie czytania to nie sama fabuła przykuła moją uwagę, lecz dwa małe „smaczki” - wątki nie mające bardzo dużego wpływu na akcję, jednak z pewnością dodające książce Laury Whitcomb kolorytu.

Pierwszy z nich to wręcz wylewające się z kartek szacunek i miłość do literatury. Głównej bohaterce jest ona niezwykle bliska, toteż na swoich Gospodarzy zawsze wybiera ludzi związanych ze słowem pisanym – poetów, dramaturgów, niespełnionych pisarzy. Często staje się dla nich muzą, podrzucając szeptem nowe pomysły – i chociaż nie mogą ich usłyszeć, słowa Helen pomagają im odzyskać natchnienie. W powieści bardzo często (najczęściej przez usta głównej bohaterki) podkreślana jest wartość literatury i ukazywana niedorzeczność nieufnej postawy wielu ludzi do książek nie pokrywających się całkowicie z ich utartą wizją świata. Tak częste odwołania są oczkiem puszczonym w stronę wszystkich moli książkowych, którzy sięgną po „Światła pochylenie”. Pomagają również czytelnikom w większym stopniu identyfikować się z bohaterką, z którą łączy ich przecież wspólna pasja.

Drugim interesującym wątkiem jest przedstawienie obrazu rodziny religijnej "na pokaz". Rodzinę Jenny, jednej z bohaterek, z pewnością można takim mianem określić. Z pozoru jest to wzorowa rodzina, jednak kiedy tylko przyjrzymy się temu „idealnemu” obrazowi z bliska, dostrzeżemy absurdalność zasad panujących w ich domu, sztuczność więzów rodzinnych, a wreszcie nieszczerość w wyrażaniu poglądów. Laura Whitcomb pokazuje nam w swojej książce, że przesadna religijność, jeśli nie wynika z prawdziwej wiary i jest tylko „na pokaz” prowadzi do życia niczym w bańce mydlanej – w odizolowaniu od rzeczywistości i odcięciu od innych ludzi – jednak każda bańka w końcu pęka, a upadek na ziemię może być dla żyjących w niej ludzi bolesny, o czym przekonują się członkowie rodziny Jenny.

„-Wystarczy, że zbliżysz się do bram swojego piekła i je pchniesz – powiedział wreszcie. - Przebiegnij przez nie, a ja będę czekał po drugiej stronie.”***

Światła pochylenie to jeden z lepszych romansów paranormalnych, jakie czytałam. Powieść jest napisaną płynnym, ładnym językiem historią o akceptacji samego siebie i pokonywaniu – często irracjonalnego – strachu przed zmianami w naszym życiu. Chociaż wątek romantyczny sam w sobie nie odbiega od standardów gatunku, to pozostałe wątki oraz ukłon dla wszystkich miłośników literatury zdecydowanie zasługują na uwagę. Książkę Laury Whitcomb z czystym sercem polecam zarówno miłośniczkom paranormal romance, jak i osobom chcącym się przekonać, że w książkach tego typu można znaleźć coś więcej niż tylko romans z udziałem istot nadnaturalnych.


* Światła pochylenie, str. 11
** Światła pochylenie, str. 82
*** Światła pochylenie, str. 175

 

Tekst pierwotnie publikowany w serwisie LubimyCzytać.pl